niedziela, 28 października 2012

Rumunia 2012

Poniżej publikuję krótką relacje z wyjazdu do Rumunii. Jest mi prościej przekazać to co widzieliśmy za pomocą zdjęć niż tekstu więc będzie więcej oglądania niż czytania.

Jest słoneczny sobotni poranek. Obładowanym Transalpem wyjeżdżam z Warszawy i kieruje się na południe, po drodze mam zabrać Agę. Od Ostrowca jedziemy już razem. W aptece kupujemy jeszcze jakiś specyfik na ewentualne ukąszenia (jak się później okaże będzie on nam bardzo potrzebny) i ruszamy w drogę. 
Pierwszego dnia chcemy jak najszybciej dotrzeć nad zalew Zemplínska šírava na Słowacji.
Droga przebiega bez problemów. Dojeżdżamy na miejsce, rozbijamy namiot i robimy sobie ognisko. Jest dobrze. 






Wstajemy, szybkie śniadanie, zwijamy manatki i jedziemy! Dziś będziemy już w Rumunii;)
Tankujemy do pełna na Słowacji i przejeżdżamy praktycznie bez zatrzymania przez Węgry.
Granicę z Rumunią przekraczamy w asyście kilku motocykli z Polski. Strażnik nie każe nam nawet zdejmować kasków- patrzy tylko w dowód i każe jechać!
Przy pierwszej możliwej okazji kupujemy wielkiego arbuza u przydrożnego handlarza.
Kierujemy się cały czas w kierunku trasy DN7C.
Późnym popołudniem zatrzymujemy się gdzieś nad brzegiem rzeki, jesteśmy zmęczeni ciągłą jazdą. Odświeżamy się w lodowatej wodzie. Miejsce jest przyjemne więc postanawiamy zostać na noc.














Następnego dnia wyruszamy wcześnie rano. Mamy przed sobą długą drogę a jazda w czarnych kurtkach przy temperaturze przekraczającej 35 stopni jest wyjątkowo męcząca. Około godziny 11 zaczynam odczuwać coraz większe falowanie tylnego koła. Zatrzymujemy się przy drodze- jest tak jak myślałem-kapeć. Odpinamy kufry, demontujemy koło i zdejmujemy oponę. Siedzi w niej kilkucentymetrowy gwóźdź-który wbił się łebkiem do wewnątrz- nie mam pojęcia jak to się mogło stać.
 
Kleimy dętkę, zakładamy, pompujemy koło mini kompresorem. Wydaje się że jest w porządku. Ruszamy dalej. Jesteśmy ponad godzinę w plecy. Ujechaliśmy zaledwie kilkadziesiąt km i po raz kolejny czuję to nieprzyjemne falowanie z tyłu! Znów to samo. Czyżbym przeciął dętkę przy zakładaniu opony? Zdejmujemy koło drugi raz. Okazuje się że łatka się po prostu odkleiła-prawdopodobnie klej jest do d... Mimo wszystko próbuję skleić to jeszcze raz żeby dojechać do jakiejś cywilizacji.Czekamy aż wyschnie, składamy. Jedziemy dalej. 
Wydaje się że tym razem jest ok więc nawet nie szukamy wulkanizacji. No i przeliczyliśmy się - dojeżdżając do miasta Sibiu po raz trzeci nie mamy powietrza z tyłu.
Wkurzam się niemiłosiernie... Dopompowujemy powietrze na maksa i szukamy wulkanizacji ale jest już zbyt późno. Jesteśmy zmęczeni,brudni, zjarani słońcem i w dodatku zapada zmrok. Skręcamy w pole i rozbijamy namiot przy świetle latarki 30 metrów od ruchliwej drogi.Mamy dość.













Budzimy się około 8 rano. 
Jedziemy od razu szukać wulkanizacji. Pytamy kilku przechodniów- zakład jest dwie ulice dalej. Na migi dogadujemy się z majstrem i po 15 minutach mamy pięknie sklejoną dętkę.
Kupujemy też od razu zapasowe łatki i klej.....
Ruszamy na Transfogarską!




















Trasa robi na nas ogromne wrażenie, kilometry winkli, widoki zapierające dech...
Jedziemy dosyć dynamicznie ale nie śpieszymy się- na przełęczy przyrządzamy sobie obiad i zatrzymując się jeszcze kilka razy na zrobienie zdjęć zjeżdżamy z gór. Znajdujemy dobre miejsce na nocleg- jest strumień i kawałek trawy na rozstawienie namiotu. Kąpiemy się w rzece i obijamy przez resztę popołudnia. To był na prawdę świetny dzień.
Rano ogarniamy znów wszystkie klamoty i ruszamy dalej. Kierunek Bukareszt.







Jakoś nie przepadamy z Agą za zatłoczonymi miastami, przemykamy więc przez stolicę w szybkim tempie i kierujemy się w kierunku Morza Czarnego. Następny przystanek Constanta.










Zostawiamy motocykl na parkingu i udajemy się na przechadzkę po Constancie. Robimy trochę zdjęć, oglądamy budynek starego kasyna nad brzegiem morza. Kilka km za Constantą trafiamy na plażę nudystów- tzn kto chce to się rozbiera. Zostajemy na cały dzień. Kąpiemy się w morzu, opalamy, Aga robi szkice-ja fotografuje paralotniarzy.
Poznajemy bardzo sympatyczną rumuńską rodzinę- również latają na paralotniach.  

Przez cały dzień biegam po plaży w samych gaciach a że nie opalałem się jakoś wcześniej w tym roku to spaliłem się na raka. Już wieczorem czułem że będzie źle.Postanawiamy zostać na noc. Rozbijamy namiot na wysokim klifie. Mamy świetny widok na morze. 

W środku nocy obudził mnie ból głowy i brzucha. Wyszedłem z namiotu i puściłem pawia. Dostałem chyba jakiegoś udaru słonecznego. Wszystko tylko i wyłącznie przez moją głupotę.
Rano stwierdziliśmy z Agą że trzeba przenieść się w jakieś mniej nasłonecznione miejsce (tam gdzie byliśmy nie było nawet skrawka cienia)
Siadam na motocykl. Piecze mnie całe ciało. Ale daje rade. Jedziemy.
Wszędzie praży jak na patelni. Znów kupujemy po drodze arbuza. Przejeżdżamy przez granicę z Bułgarią. 
Aga zdejmuje rękawice bo jest jej za gorąco. W pewnym momencie do rękawa wpada jej ogromny bąk lub jakiś inny messerschmitt i żądli ją w rękę. Bardzo boli. Wyciągamy leki które kupiliśmy jeszcze w PL. Pomagają ale mamy już dosyć wrażeń na dziś. Rozbijamy namiot gdzieś na poboczu i odpoczywamy. 

Wracamy do Rumunii. Jedziemy  w kierunku Transalpiny. Po drodze łapie nas ulewa. Pada już do wieczora. Rozbijamy namiot w lesie nad strumieniem kilka kilometrów przed początkiem Transalpiny.
Z samego rana wstajemy pełni nowych sił i wyruszamy na podbój najwyżej położonej drogi w Rumunii. Przed początkiem trasy napotykamy na ogromny korek (jakieś 5km) Omijamy wszystkich lewą stroną. Okazuje się że droga jest zamknięta ze względu na trwający rajd. Czekamy prawie 2h na otwarcie drogi. Ruszamy jako jedni z pierwszych ( za nami jedzie te 5 km korka... więc ruch na trasie jest spory).











Po drodze zatrzymujemy się, robimy zdjęcia. Chodziła za mną myśl nocowania w górach ale na tej wysokości jest zdecydowanie zimniej-  a mieliśmy ze sobą tylko cieniutkie śpiwory więc odpuściliśmy. Szkoda.
Zjeżdżamy z gór i znów wypatrujemy fajne miejsce nad rzeką.
Całkiem przypadkowo spotykamy dwóch motocyklistów z PL wracających z Gruzji.
 Robimy sobie wspólne ognisko, wymieniamy się ''opowieściami". Polecamy ich stronę www.motocyklem.net
Rano zwijamy namiot i rozdzielamy się. W związku z tym że zobaczyliśmy to co mieliśmy w planie, Gps przestał działać zalany podczas ulewy dwa dni wcześniej- postanawiamy wracać do domu. 
Jeszcze jeden dzień jedziemy przez Rumunię, nocujemy w namiocie przy drodze. Kolejnego dnia dojeżdżamy do naszej miejscówki na Zemlinskiej Siravie i odpoczywamy, zostajemy na noc nad zalewem. Wstajemy o świcie- pada deszcz. Zwijamy obóz i jedziemy już prosto do domu.


Na koniec jeszcze  kilka zdjęć ze średniego formatu.. (Salut-C)